Lecz ci, którzy ufają Panu, nabierają siły, wzbijają się w górę na skrzydłach jak orły, biegną, a nie mdleją, idą, a nie ustają. Iz. 40,31
To miał być dzień jak każdy inny. Z tym wyjątkiem, że musiałam się dostać na szkolenie do Wrocławia (około 70 km drogi). Zwykle jeździłam busem bezpośrednio, jednak tym razem pomyślałam, że wygodniej, taniej i szybciej będzie pojechać pociągiem ze Ścinawy. Zaplanowałam podróż dużo wcześniej, kupiłam bilet przez internet, wyszłam na busa do Ścinawy 40 minut wcześniej. Wszystko było zgodne z moim planem. Ale tego dnia Bóg chciał mnie nauczyć zaufania...
Czekałam na przystanku, godzina odjazdu dawno minęła, bus nie przyjechał, czas mija. Modlę się i proszę Boga o prowadzenie, abym mogła bezpieczenie i puntualnie dotrzeć na pociąg i docelowo do Wrocławia. I... od tej chwili pojawiały się same przeszkody! Do odjazdu pociągu zostało 20 minut, do pokonania busem zostało 17 km. Teoretycznie na styk. W końcu przyjechał bus. Pytam kierowcy, czy zdąży dojechać na pkp. On odpowiada: no na styk, może się uda. Niestety, okazuje się, że nie może się zatrzymać przy dwrocu w Ścinawie, będę musiała przejść kawałek pieszo, niedaleko, ale to już wyzwanie. Liczyła się każda sekunda!
Usiadłam, wyciągnęłam telefon, sprawdzam gps, kontroluję czas spoglądając co chwilę na zegarek i liczę na cud, że zdążę. W głowie pojawiają się kolejne rozwiązania, co zrobię jeśli jednak nie zdążę? Hmm, kolejny pociąg mam za dwie godziny, spóźnię się na szkolenie. Jak na złość bus okazuje się rzęchem, który ledwo zipie, jedzie z prędkością 50km/h i zatrzymuje się w każdej wiosce po drodze. Starsze panie baardzo powoli wysiadają ze swoimi zakupami w kolejnych miejscowościach. I jak tu zdążyć? Czas ucieka!
I nagle...słyszę GO! Wyraźny głos Boży, tego nie można pomylić z niczym innym: Zaufaj mi i schowaj telefon, nie patrz na zegarek. Wiedziałam, że to Bóg do mnie mówi. Odpowiedziałam: OK. Schowałam zegarek. I zaczęłam w duchu śpiewać pieśni pochwalne. W radiu słyszałam, że już skończyły się wiadomości o pełnej godzinie, minęło kilka reklam, a celu wciąż nie widać. Odjazd pociągu był o 10:08. W końcu dotarliśmy do Ścinawy. Z daleka widzę, że zamyka się szlaban. Ok, czyli mój pociąg nadjeżdża. To nic, ufam, że Bóg to lepiej wymyślił. Siedzę i czekam. Widzę dworzec, ale nie mogę wysiąść, jest skrzyżowanie. Kierowca nie może podjechać pod dworzec, skręca w lewo, oddala się. Jest przystanek. Wysiadam. Kierowca mówi na odchodne: proszę biec ścieżką za przystankiem, będzie szybciej, powodzenia!
Po ludzku...jakie były szanse, że zdążę na ten pociąg? Dla mnie żadne. Pociąg już nadjeżdżał. Kondycji nie mam zbyt dobrej, a do pokonania mam jakieś 700 metrów i podziemne wejście na drugi peron. Mimo wszystko biegnę. Bo Bóg mówił: ZAUFAJ. Doświadczyłam obietnicy z księgi Izajasza...nabrałam siły, biegłam i nie mdlałam. W momencie w którym wbiełam na peron, nadjechał pociąg. Wsiadłam, zamknęły się drzwi i ruszył. Taki jest MÓJ BÓG! Godny zaufania, pełen mocy. Wystarczy oddać stery i pozwolić, by to On kierował naszym życiem.
Czekałam na przystanku, godzina odjazdu dawno minęła, bus nie przyjechał, czas mija. Modlę się i proszę Boga o prowadzenie, abym mogła bezpieczenie i puntualnie dotrzeć na pociąg i docelowo do Wrocławia. I... od tej chwili pojawiały się same przeszkody! Do odjazdu pociągu zostało 20 minut, do pokonania busem zostało 17 km. Teoretycznie na styk. W końcu przyjechał bus. Pytam kierowcy, czy zdąży dojechać na pkp. On odpowiada: no na styk, może się uda. Niestety, okazuje się, że nie może się zatrzymać przy dwrocu w Ścinawie, będę musiała przejść kawałek pieszo, niedaleko, ale to już wyzwanie. Liczyła się każda sekunda!
Usiadłam, wyciągnęłam telefon, sprawdzam gps, kontroluję czas spoglądając co chwilę na zegarek i liczę na cud, że zdążę. W głowie pojawiają się kolejne rozwiązania, co zrobię jeśli jednak nie zdążę? Hmm, kolejny pociąg mam za dwie godziny, spóźnię się na szkolenie. Jak na złość bus okazuje się rzęchem, który ledwo zipie, jedzie z prędkością 50km/h i zatrzymuje się w każdej wiosce po drodze. Starsze panie baardzo powoli wysiadają ze swoimi zakupami w kolejnych miejscowościach. I jak tu zdążyć? Czas ucieka!
I nagle...słyszę GO! Wyraźny głos Boży, tego nie można pomylić z niczym innym: Zaufaj mi i schowaj telefon, nie patrz na zegarek. Wiedziałam, że to Bóg do mnie mówi. Odpowiedziałam: OK. Schowałam zegarek. I zaczęłam w duchu śpiewać pieśni pochwalne. W radiu słyszałam, że już skończyły się wiadomości o pełnej godzinie, minęło kilka reklam, a celu wciąż nie widać. Odjazd pociągu był o 10:08. W końcu dotarliśmy do Ścinawy. Z daleka widzę, że zamyka się szlaban. Ok, czyli mój pociąg nadjeżdża. To nic, ufam, że Bóg to lepiej wymyślił. Siedzę i czekam. Widzę dworzec, ale nie mogę wysiąść, jest skrzyżowanie. Kierowca nie może podjechać pod dworzec, skręca w lewo, oddala się. Jest przystanek. Wysiadam. Kierowca mówi na odchodne: proszę biec ścieżką za przystankiem, będzie szybciej, powodzenia!
Po ludzku...jakie były szanse, że zdążę na ten pociąg? Dla mnie żadne. Pociąg już nadjeżdżał. Kondycji nie mam zbyt dobrej, a do pokonania mam jakieś 700 metrów i podziemne wejście na drugi peron. Mimo wszystko biegnę. Bo Bóg mówił: ZAUFAJ. Doświadczyłam obietnicy z księgi Izajasza...nabrałam siły, biegłam i nie mdlałam. W momencie w którym wbiełam na peron, nadjechał pociąg. Wsiadłam, zamknęły się drzwi i ruszył. Taki jest MÓJ BÓG! Godny zaufania, pełen mocy. Wystarczy oddać stery i pozwolić, by to On kierował naszym życiem.