Pierwszy raz, gdy zdałem sobie sprawę, ze jest możliwe usłyszeć Głos Boży miałem ok siedmiu lat i chodziłem do pierwszej klasy podstawówki. Dowiedziałem się wtedy na lekcji religii, że Samuel, Boży prorok był wołany po imieniu przez Boga. (Zob 1Sam 3:1–11)
Tamtego dnia, na religii powiedziano nam, że tak jak Samuel słyszał Boga, tak i my możemy go usłyszeć, dlatego gdy będzie nam się wydawało, że słyszymy jak ktoś woła nas po imieniu, powinniśmy odpowiedzieć: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha.”
Kilka razy nawet wydawało mi się, że ktoś mnie woła, gdy jako dziecko byłem sam na podwórku i słyszałem jak ktoś mnie woła po imieniu. Oczywiście mogło mi się to wydawać, bo moja odpowiedź: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha” nic nie dawało.
Kiedy już zapomniałem o całej tej sprawie, z „wołaniem po imieniu” i byłem już dorosłym mężczyzną, trafiłem na książkę „Ucieczka do Boga”, która przedstawia możliwość słuchania Boga, jako realnej osoby, z którą możesz porozmawiać, tak jak z przyjacielem, którego widzisz i możesz być przez Niego kierowany w twoim życiu.
Książka ta była dla mnie tak bardzo rewolucyjna, że przeczytałem ją od deski do deski jednym tchem, gdy byłem z moją żoną na kampie i zapragnąłem tego doświadczenia, choć jeszcze parę miesięcy wcześniej, sam tytuł i ogólnikowe jej streszczenie w ogóle mnie nie zachęcało do lektury.
Później przeczytałem parę innych pozycji Jima Hohnbergera oraz jego żony, ale tak naprawdę nie rozumiałem na czym polega chodzenie z Bogiem, czy słuchanie Jego głosu. Pragnienie jednak miałem i modliłem się w tej sprawie.
Moje pierwsze doświadczenie, którego jestem w 100% pewien, że Bóg do mnie przemówił wydarzyło się pewnego dnia, kiedy wróciłem z wyjazdu integracyjnego z Włoch, gdzie udałem się z moją grupą z firmy.
Wróciliśmy autokarem do Warszawy, gdzie w tamtym czasie też mieszkałem. Z jakiegoś powodu zamiast od razu udać się na tramwaj i dojechać do dzielnicy Rembertów do mieszkania, pojechałem windą na czwarte piętro, aby zabrać lub zostawić jakieś rzeczy w mojej pracowniczej szafce. Prawie każdy taką szafkę posiadał, a były one zamykane na klucz.
Tak więc otworzyłem szafkę zrobiłem co miałem zrobić i ją zamknąłem, żegnając się z moim kolegą, który postanowił jeszcze chwile posiedzieć w firmie.
Wyszedłem z firmy i udałem się na przystanek tramwajowy.
„Sprawdź czy masz klucze.” – usłyszałem.
„Oczywiście, że mam klucze. Nie ma powodu, abym to sprawdzał.”
Wsiadłem do tramwaju i jadę w kierunku dworca Warszawa Śródmieście, gdzie miałem zamiar przesiąść się na pociąg do Rembertowa i znowu ta sama myśl:
„Sprawdź czy masz klucze.”
„Mam, nie muszę tego sprawdzać.”
Wsiadłem do pociągu. Mijam stację Warszawa Powiśle i znowu ta sama myśl.
„Sprawdź czy masz klucze.”
„Czemu ona mi nie daje spokoju? Dobrze sprawdzę.”
Przegrzebałem cały plecak. Zacząłem przegrzebywać walizkę i... nie ma! Zgubiłem!
Szybko wysiadłem z pociągu na stacji Warszawa Stadion i przypomniałem sobie, że prawdopodobnie zostawiłem klucze w szafce firmowej.
W gwoli wyjaśnienia, problem polegał na tym, że w okresie gdy ja wyjechałem na integrację, moja żona udała się do rodziców na Dolnym Śląsku i nie było jej w domu. W związku z tym, nie miałem się jak dostać do mieszkania.
Zacząłem błagać Boga:
„Panie, przez swoją głupotę zostawiłem klucze w firmie. Dziś jest dzień wolny od pracy. Tam nikogo nie będzie, chyba, że mój kolega jeszcze tam siedzi. Proszę cię o jakiś pociąg, którym będę mógł zawrócić i żeby ktoś był jeszcze w firmie.”
Modliłem się takimi słowami przez całą drogę powrotną do firmy, co zajęło mi jakieś 20 minut.
Gdy już dojechałem do firmy, wyjechałem na czwarte piętro, to okazało się, że przy moich kluczach była karta magnetyczna, która pozwalała mi wejść do firmy. Bez niej, mogłem pocałować klamkę i się rozpłakać. Wybrałem jednak modlitwę, aby ktoś mnie usłyszał, kiedy będę pukał w szklane drzwi.
Tutaj drobne wyjaśnienie. W budynku WTT w Warszawie, gdzie miałem swoją szafkę i działa się cała sytuacja, moja firma ma całe piętro, które poprzecinane jest ścianami, ściankami, salami, drzwiami i nie wiadomo czym jeszcze. Mój kolega siedział w miejscu zwanym „open space”, które znajduje się kawałek od samego wejścia i jest dodatkowo za zamkniętymi drzwiami. Nie muszę chyba tłumaczyć, że chyba bym musiał rozbić te szklane drzwi, albo uaktywnić jakiś alarm przeciwpożarowy, aby mnie usłyszał.
Pukam. Modlę się. Pukam. Modlę się... ktoś idzie! To mój kolega. Chwała Bogu!
– Artur, co ty tutaj robisz?
– Zapomniałem kluczy z mojej szafki i nie mam jak dostać się do domu, a moja karta wejściowa jest przy tych kluczach.
– Ale masz szczęście, jeszcze chwila i miałem zamiar wychodzić.
To nie miało nic wspólnego ze szczęściem. Bóg, który jest moim przyjacielem i okazał swoją miłość do mnie rozkładając swoje ręce na krzyżu, aby zostały przybite za moje grzechy, uratował mnie również w tak błahej sprawie jak zapomniane klucze. Zrobił to, pomimo tego, że Go zignorowałem, kiedy próbował zwrócić mi Swoją uwagę, abym sprawdził czy mam klucze. Następnie nie dał za wygraną, pomimo mojego twardego karku i próbował jeszcze dwa razy. Kiedy w końcu udało Mu się zwrócić moją uwagę na problem, nie wytknął mnie palcem i nie powiedział:
„Haha, widzisz jaki jesteś głupi?! Trzeba było mnie słuchać, a teraz masz za swoje. Martw się sam!”
Czy tak postąpił mój Bóg? Nie! Po pierwsze przysłał mi niemal natychmiast pociąg w drugą stronę i uwrażliwił uszy mojego kolegi na pukanie w drzwi. Czyż nasz Bóg nie jest wspaniały? Czyż nie zasługuje na nasz szacunek, cześć i posłuszeństwo?
„Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan: Błogosławiony człowiek, który u niego szuka schronienia” (Ps 34:9).
Tamtego dnia, na religii powiedziano nam, że tak jak Samuel słyszał Boga, tak i my możemy go usłyszeć, dlatego gdy będzie nam się wydawało, że słyszymy jak ktoś woła nas po imieniu, powinniśmy odpowiedzieć: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha.”
Kilka razy nawet wydawało mi się, że ktoś mnie woła, gdy jako dziecko byłem sam na podwórku i słyszałem jak ktoś mnie woła po imieniu. Oczywiście mogło mi się to wydawać, bo moja odpowiedź: „Mów Panie, bo sługa Twój słucha” nic nie dawało.
Kiedy już zapomniałem o całej tej sprawie, z „wołaniem po imieniu” i byłem już dorosłym mężczyzną, trafiłem na książkę „Ucieczka do Boga”, która przedstawia możliwość słuchania Boga, jako realnej osoby, z którą możesz porozmawiać, tak jak z przyjacielem, którego widzisz i możesz być przez Niego kierowany w twoim życiu.
Książka ta była dla mnie tak bardzo rewolucyjna, że przeczytałem ją od deski do deski jednym tchem, gdy byłem z moją żoną na kampie i zapragnąłem tego doświadczenia, choć jeszcze parę miesięcy wcześniej, sam tytuł i ogólnikowe jej streszczenie w ogóle mnie nie zachęcało do lektury.
Później przeczytałem parę innych pozycji Jima Hohnbergera oraz jego żony, ale tak naprawdę nie rozumiałem na czym polega chodzenie z Bogiem, czy słuchanie Jego głosu. Pragnienie jednak miałem i modliłem się w tej sprawie.
Moje pierwsze doświadczenie, którego jestem w 100% pewien, że Bóg do mnie przemówił wydarzyło się pewnego dnia, kiedy wróciłem z wyjazdu integracyjnego z Włoch, gdzie udałem się z moją grupą z firmy.
Wróciliśmy autokarem do Warszawy, gdzie w tamtym czasie też mieszkałem. Z jakiegoś powodu zamiast od razu udać się na tramwaj i dojechać do dzielnicy Rembertów do mieszkania, pojechałem windą na czwarte piętro, aby zabrać lub zostawić jakieś rzeczy w mojej pracowniczej szafce. Prawie każdy taką szafkę posiadał, a były one zamykane na klucz.
Tak więc otworzyłem szafkę zrobiłem co miałem zrobić i ją zamknąłem, żegnając się z moim kolegą, który postanowił jeszcze chwile posiedzieć w firmie.
Wyszedłem z firmy i udałem się na przystanek tramwajowy.
„Sprawdź czy masz klucze.” – usłyszałem.
„Oczywiście, że mam klucze. Nie ma powodu, abym to sprawdzał.”
Wsiadłem do tramwaju i jadę w kierunku dworca Warszawa Śródmieście, gdzie miałem zamiar przesiąść się na pociąg do Rembertowa i znowu ta sama myśl:
„Sprawdź czy masz klucze.”
„Mam, nie muszę tego sprawdzać.”
Wsiadłem do pociągu. Mijam stację Warszawa Powiśle i znowu ta sama myśl.
„Sprawdź czy masz klucze.”
„Czemu ona mi nie daje spokoju? Dobrze sprawdzę.”
Przegrzebałem cały plecak. Zacząłem przegrzebywać walizkę i... nie ma! Zgubiłem!
Szybko wysiadłem z pociągu na stacji Warszawa Stadion i przypomniałem sobie, że prawdopodobnie zostawiłem klucze w szafce firmowej.
W gwoli wyjaśnienia, problem polegał na tym, że w okresie gdy ja wyjechałem na integrację, moja żona udała się do rodziców na Dolnym Śląsku i nie było jej w domu. W związku z tym, nie miałem się jak dostać do mieszkania.
Zacząłem błagać Boga:
„Panie, przez swoją głupotę zostawiłem klucze w firmie. Dziś jest dzień wolny od pracy. Tam nikogo nie będzie, chyba, że mój kolega jeszcze tam siedzi. Proszę cię o jakiś pociąg, którym będę mógł zawrócić i żeby ktoś był jeszcze w firmie.”
Modliłem się takimi słowami przez całą drogę powrotną do firmy, co zajęło mi jakieś 20 minut.
Gdy już dojechałem do firmy, wyjechałem na czwarte piętro, to okazało się, że przy moich kluczach była karta magnetyczna, która pozwalała mi wejść do firmy. Bez niej, mogłem pocałować klamkę i się rozpłakać. Wybrałem jednak modlitwę, aby ktoś mnie usłyszał, kiedy będę pukał w szklane drzwi.
Tutaj drobne wyjaśnienie. W budynku WTT w Warszawie, gdzie miałem swoją szafkę i działa się cała sytuacja, moja firma ma całe piętro, które poprzecinane jest ścianami, ściankami, salami, drzwiami i nie wiadomo czym jeszcze. Mój kolega siedział w miejscu zwanym „open space”, które znajduje się kawałek od samego wejścia i jest dodatkowo za zamkniętymi drzwiami. Nie muszę chyba tłumaczyć, że chyba bym musiał rozbić te szklane drzwi, albo uaktywnić jakiś alarm przeciwpożarowy, aby mnie usłyszał.
Pukam. Modlę się. Pukam. Modlę się... ktoś idzie! To mój kolega. Chwała Bogu!
– Artur, co ty tutaj robisz?
– Zapomniałem kluczy z mojej szafki i nie mam jak dostać się do domu, a moja karta wejściowa jest przy tych kluczach.
– Ale masz szczęście, jeszcze chwila i miałem zamiar wychodzić.
To nie miało nic wspólnego ze szczęściem. Bóg, który jest moim przyjacielem i okazał swoją miłość do mnie rozkładając swoje ręce na krzyżu, aby zostały przybite za moje grzechy, uratował mnie również w tak błahej sprawie jak zapomniane klucze. Zrobił to, pomimo tego, że Go zignorowałem, kiedy próbował zwrócić mi Swoją uwagę, abym sprawdził czy mam klucze. Następnie nie dał za wygraną, pomimo mojego twardego karku i próbował jeszcze dwa razy. Kiedy w końcu udało Mu się zwrócić moją uwagę na problem, nie wytknął mnie palcem i nie powiedział:
„Haha, widzisz jaki jesteś głupi?! Trzeba było mnie słuchać, a teraz masz za swoje. Martw się sam!”
Czy tak postąpił mój Bóg? Nie! Po pierwsze przysłał mi niemal natychmiast pociąg w drugą stronę i uwrażliwił uszy mojego kolegi na pukanie w drzwi. Czyż nasz Bóg nie jest wspaniały? Czyż nie zasługuje na nasz szacunek, cześć i posłuszeństwo?
„Skosztujcie i zobaczcie, że dobry jest Pan: Błogosławiony człowiek, który u niego szuka schronienia” (Ps 34:9).